piątek, 9 maja 2014

samoopalająca mgiełka: Bielenda

Nie jestem fanką samoopalaczy, nie lubię smażyć się na solarium, lubię za to opaloną skórę.

Sytuacja bez wyjścia? Już nie.

Nienawidzę samoopalaczy za ich zapach.

Winię je też za mój brak umiejętności i plamy.

Tymczasem wszechświat wyszedł mi naprzeciw i stworzył drogocenną mgiełkę samoopalającą z olejkiem arganowym. Bielenda mnie zaskoczyła :D



Preparat ma atomizer, ja spryskuję dłoń i szybko wcieram w ciało. Nie używam go do twarzy. Zaczynam po kąpieli, od nóg. Zaraz potem się ubieram (wchłania się natychmiast!).

Nie brudzi ubrań (ale nie sprawdzałam na białych), działa już po godzinie. Używam go przed snem i efekty widzę rano. Inni też widzą. Mam bardzo jasną skórę, opalam się na czerwono, a na chwilę obecną przybrała ona złoty kolor. Przy wieczornym użytkowaniu następnego dnia już nie śmierdzi!!!! Zapach ma cięższy, orientalny, kiedy zastosowałam go w ciągu dnia to mi jednak przeszkadzał.

Trochę się bałam, że będę żółta, albo pomarańczowa. Niepotrzebnie.
Oczywiście trzeba uważać na dłonie, koniecznie muszę je porządnie umyć, jednak jako laik w dziedzinie samoopalaczy stwierdzam: dla mnie CUDO!

No dobra, nie obyło się bez drobnych wpadek, ale pracuję nad tym :D

Ostatecznie jestem zachwycona, mgiełka ta na pewno będzie moim kosmetycznym must have. Właściwie już jest. Opakowanie 150 ml (kupiłam w Rossmannie za ok. 16 PLN) wystarczy mi pewnie na 3-4 tygodnie. Nie wiem czy to dobrze, nie mam porównania. Wiem natomiast, że to i tak taniej niż solarium. I bezpieczniej :)



08.06 Aktualizacja:
Nadal nie zużyłam całego produktu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz